Marrakesh - wąskie uliczki wybudowane, aby zapewniały cień, a ich szerokość pozwalała na przejście wielbłąda. Wąskie. W domach niewielkie okna. Ludność Marrakeszu to ponad 500 tys. mieszkańców. Od dawna jest magnesem przyciągającym turystów.
Oczywiście najsławniejszy w Maroku targ na głównym placu starego miasta Dżema el-Fna, gdzie można oglądać tysiące dzieł artystycznych, zaklinacze węży (przeważnie kobry), oswojone małpy, połykacze ogni. Tak to wygląda w teorii i na obrazkach oraz folderach, ale o tym później. Nazywany placem cudów lub placem ściętych lub umarłych, gdyż na widok publiczny wystawiane były tutaj głowy zatknięte ma włóczniach grzeszników, zbrodniarzy i wrogów Islamu. W nocy stragany podświetlone, z jedzeniem, pamiątkami, dywanami i innymi rzeczami na sprzedaż. Nad placem wieczorem i nocą unoszą się aromaty potraw przygotowywanych na wolnym powietrzu. Uwaga trzeba uważać na torebki i portfele. Gdyby nagle plac opustoszał, co raczej nie jest możliwe, miejsce to nie wyróżniało by się czymś szczególnym i trudno było by pojąć dlaczego ten kawałek piaszczystego terenu obecnie cieszy się taka sławą.
W labiryncie suków bardzo łatwo się zgubić, chociaż niektórzy nawet próbują się właśnie specjalnie zgubić, żeby poznać prawdziwe oblicze miasta. W przewodnikach opisuje się Marrakesz jako bezpieczne miasto, przyjazne dla turystów. Być może wiąże się to z tym, iż turyści tak na prawdę zostawiają tutaj pieniądze. Rzeczywistość według mnie jest całkowicie odmienna.
Stare miasto otoczone jest starożytnym murem z glinianej cegły. Główny symbol miasta to XVII wieczny minaret meczetu Kutubija.
Jest to najprawdopodobniej najpiękniejszy islamski zabytek w północnej Afryki. 77 metrowy minaret widać ze wszystkich stron z kilku kilometrów.
Poza starym miastem rozwija się nowoczesna metropolia zwana Gueliz, z pięknymi willami i ogrodami, zamieszkałą przez bogatych arabów.
Marrakesh nie przypadł na do gustu. Od początku taxi zawiozła nas gdzieś poza centrum, gdzie za stalową bramą, był mały hotelik z środkowym dziedzińcem. Poza tym hotelem, jak wyszliśmy na główną ulicę, to już było niebezpiecznie. Co chwila, w sposób agresywny ktoś nas zaczepiał. Zamówiliśmy taxi i pojechaliśmy na targ za dnia, jak jeszcze nie było rozłożone stragany. Brud, smród i ubóstwo. Gdy nie chcieliśmy zrobić sobie zdjęcia z kobrą, gościu zaczął straszyć, że ją w nas rzuci! Poszliśmy coś zjeść, restauracja koszmar, brudne naczynia, myte pod bieżącą brudną wodą, wszędzie walające się sztućce. Zjedliśmy jakieś podróby kurczaka, zostawiając połowę. Następnie poszliśmy w wąskie uliczki, ale to niebezpieczne. Jeden chłopak, powiedział nam, że nas stąd wyprowadzi, oczywiście nie chce żadnych za to pieniędzy. Jak nas wyprowadził zażądał money, jak odmówiliśmy, nagle stał się agresywny i zawołał innych kolegów. Zrobiło się niebezpiecznie. Mój kumpel nie chciał płacić. Ja mówię, zapłaćmy i spadajmy stąd. Poszliśmy zjeść do McDonalda, a przy oknach twarze dzieci proszących o kawałki jedzenia.
Gdy zrobiło się ciemno, poszliśmy na ławkę przed targiem i spokojnie przyglądaliśmy się młodym Arabom. Szajka młodocianych, obserwuje turystów. Jak widzą kogoś z portfelem, torebką, komórką wypasioną lub bogato wyglądającą parę, ruszają po dwóch, trzech i podchodzą. Jeden zagaduje, drugi coś proponuje, a trzeci sięga do torebki albo po portfel. Jak nie wychodzi, wracają i obserwują innych. Mieliśmy kilka godzin i siedząc sobie na ławce mogliśmy to zauważyć.
Na drugi dzień dorożką jeszcze raz pokrążyliśmy po Marrakeshu oraz poza stare miasto, gdzie jest już inna część miasta. Czysto, duże wille, drogie sklepy, bez tłumu turystów.
Pojechaliśmy na lotnisko, a tu niemiła niespodzianka, samolot opóźniony był o 6 godz., więc nie zdążyliśmy na połączenie w Bergamo i musieliśmy tam nocować.
Na szczęście otrzymaliśmy odszkodowanie w wysokości 600 euro. Marrakesh nigdy więcej.