Pollanaruwa znajduje się nieco ponad 3 godziny na północny wschód od Kandy. Po drodze mój kolega zamienił się z ojcem i poprowadził samochód, długo to nie trwało. Za 15 minut zatrzymała nas policja. Uśmiechnięci policjanci wręczyli Shamowi mandat za przekroczenie prędkości. Znowu zmiana kierowcy. Dojechaliśmy na miejsce. Bardzo sucha strefa, bardzo gorąco i wilgotno. Idąc zobaczyć główne atrakcje Pollanaruwy, a tu gościu z kilkoma wężami (pytonami) na szyji, pyta nas czy chcemy zobaczyć kobrę, którą wczoraj złapał! Wczoraj?! Tak! wczoraj odpowiada!, ale wyrwał jej zęby jadowe, więc możemy spokojnie ją dotknąć! Zdjął pytony, położył na ziemi, jakoś niemrawo się ruszały, ale z kobrą się zaczął "bawić". Kołysał się, a ona wraz z nim. My oczywiście oddaliliśmy się ładnych parę metrów. Wokoło było pełno termitier, gdzie podobno jak jest bardzo gorąco węże się chłodzą, wypełzając wieczorem. Początek niezły. Zwiedzanie - najpierw Pałac Królewski siedmiopiętrowa budowla. Potem Świątynia Gal Vihara leżący Budda z granitu, postać skalna, twarz użyta do wyrzeźbienia czterech ikon. W Pollanaruwa można spędzić cały dzień, niestety czas nas gonił, więc następnie zobaczyliśmy Świątynię Lankatilaka - kilka wielkich murów, każdy o średnicy wielu metrów, tworzy wąską ścieżkę prowadzącą do bardzo majestatycznego, choć obecnie pozbawionego głowy posągu Buddy, wznoszącego się na ponad 14 m wysokość.
Sathmahal Prasadaya to siedmiopiętrowy budynek w kształcie piramidy. Potem Pothgul Vehera czyli najstarszy kompleks biblioteczny na Sri Lance i Rankoth Vehera - piękna Stupa zbudowana przez króla Nishanka Malla. Okrągła Medirigiriya Vatadage, położona nieco dalej świątynia zawierająca małą stupę w samym centrum. Na obrzeżach Pollanaruwy trzeba zobaczyć "wybieloną" buddyjską stupę. Uważa się, że stupa zawiera relikwię prawego kła Buddy, jedną z czterech najświętszych relikwii buddystów. W rezultacie stupa jest uważana za ważne miejsce kultu religijnego na Sri Lance.
Pinnawala - podobno największa atrakcja turystyczna na Sri Lance. Sierociniec słoni, który zamieszkuje prawie setka słoni. Sąa tu pokaleczone prze ludzi słonie, postrzelone, małe słoniątka pozbawione rodziców. Każdy dzień ma podobny harmonogram: jedzenie, spacer i kąpiel w rzece. Słonie prowadzą tu bardzo regularny tryb życia. O ściśle określonych godzinach jest pora karmienia owocami, mlekiem czy bambusem. Dwa razy dziennie przechodzą przez wioskę kierując się w stronę rzeki, aby zażyć orzeźwiającej kąpieli. Jest to niesamowity obrazek jak wąską drogą, przy której znajdują się sklepy i restauracje przechadzają się kilkutonowe ssaki, które od czasu do czasu szukają w kieszeniach turystów owoców. Przemarszu pilnują przewodnicy, lecz sądzę, że gdyby coś wystraszyło zwierzęta to niewiele mogliby zrobić. Niestety co mi się nie podobało to to, że słonie mają łańcuchy na na nogach, dodatkowo lokalsi długimi kijami zakończonymi ostrym hakiem, „pilnują” posłuszeństwa olbrzymich zwierząt. Obsługa sierocińca Pinnawala twierdziła, że to dla bezpieczeństwa słoni i odwiedzających. Widzieliśmy cały przemarsz słoni, małe słonie można było "umyć", następnie obejrzeliśmy karmienie słoni. W pewnym momencie zbyt bardzo zbliżyłem się do słonia i dostałem w twarz trąbą. Ostrzeżenie. Nie wiedziałem, że słoń tak precyzyjnie posługuje się swoją trąbą. Byliśmy w Pinnawala kilka godzin, mieszane uczucie.