Uluru jest uważane za święte miejsce przez Aborygenów, którzy wierzą, że jest to dom dla wielu duchów i przodków. W jaskiniach i szczelinach na skale znajdują się malowidła naskalne, które opowiadają o mitach i legendach związanych z tą świętą górą. Uluru zmienia kolor w zależności od pory dnia i roku. Jest to spowodowane odbijaniem się światła od minerałów żelaza w piaskowcu, z którego jest zbudowana skała. Uluru może przybierać odcienie od jasnoróżowego do ciemnoczerwonego, a nawet fioletowego. Uluru nie jest monolitem, jak się często myśli, lecz częścią większej formacji skalnej, która sięga kilka kilometrów pod ziemię. Uluru jest tylko widoczną częścią tej formacji, która została odsłonięta przez erozję. Do tej samej formacji należą również inne skały w okolicy, takie jak Kata Tjuta i Mount Conner. Uluru jest wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO od 1987 roku, zarówno ze względu na swoje walory przyrodnicze, jak i kulturowe. Jest to jedno z nielicznych miejsc na świecie, które ma podwójne uznanie UNESCO. Uluru jest również jednym z najczęściej odwiedzanych miejsc w Australii, przyciągając ponad 300 tysięcy turystów rocznie. W Sydney wykupiłem 3 dniową wycieczkę do Uluru. Ląduje się w mieście Alice Springs, lecąc do Alice Springs widać przez okno tylko typowy australijski outback czyli brązowo-pomarańczowe ogromne, niekończące się połacie ziemi, aż tu nagle pojawia się ogromna góra pośród pustkowia. Pamiętam bardzo ostry zwrot, gdy samolot podchodził do lądowania. Z lotniska odebrała nas przedstawiciel biura turystycznego i od razu pojechaliśmy zobaczyć górę przy zachodzącym słońcu, dostaliśmy kieliszek szampana i mogliśmy się rozkoszować widokiem ogromnej góry, która wraz upływem czasu zmieniała kolor. Następnie na nocleg do specjalnych namiotów i pobudka, ażeby zdążyć przed wschodem słońca. Rano Uluru mieni się w zupełni innych kolorach. Potem przejście dookoła, wiele godzin. A następnie każdy indywidualnie mógł zwiedzać górę, oczywiście nie jest wskazane wspinanie się na górę, bo jest to święta góra Aborygenów. Niestety nie wszyscy przestrzegają tej zasady i w ten sposób obrażają Aborygenów. Nasz przewodnik poinformował nas tylko, żebyśmy mieli ze sobą wodę oraz, żebyśmy uważali na...węże. Fuck. Zresztą po drodze są znaki ostrzegawcze. Ekipa międzynarodowa. Ja zakolegowałem się z Włoszką, która na stałe przyjechała zamieszkać w Australii, poza tym był jeden Francuz, dwóch Chińczyków (niestety zero po angielsku), trzech Koreańczyków i jeden Niemiec. Wieczorami ognisko i miłe pogawędki. Uluru to jedno z miejsc na świecie, które koniecznie należy zobaczyć.