Yangoon (lub Yangon) to największe miasto w Birmie (Mjanmie), ale nie jest już stolicą kraju. Stolicą Birmy jest Naypyidaw, małe miasteczko, które zostało oficjalnie ogłoszone jako nowa siedziba rządu w 2006 roku. Yangoon jest położony nad rzeką Irawadi i jest ważnym ośrodkiem gospodarczym i kulturalnym Birmy.
Do Yangoon polecieliśmy z Kuala Lumpur. Już na lotnisku poczuliśmy wojskowy reżim. Wtedy krajem rządził hunta wojskowa, nie było wolności słowa, totalny zamordyzm. Skrupulatna kontrola, pytanie po co przylecieliśmy, na jak długo, gdzie nocujemy itd itd. Po wyjściu z lotniska kolega chciał sobie zrobić zdjęcie z plakatem stolicy miasta, natychmiast pojawił się żołnierz "kałachem" i kazał nam się wynosić, cały teren lotniska to teren woskowy, no photo. Widok gościa z wymierzony kałasznikowem w naszą stronę - nie życzę nikomu znaleźć się w taki położeniu. Wzięliśmy taxi, która zawiozła nas do małego hotelu, stary, zaniedbany, ale prowadzony przez bardzo gościnnych ludzi. Kolejna ciekawostka, w Birmie jeździ się pod prąd tzn: ruch jest prawostronny, ale kierownica jest po prawej stronie, bliżej chodnika. Żeby mieć tutaj jakiś biznes trzeba opłacać się policji.
Dali nam mały pokój, tylko, żeby się przespać i...latarki. W nocy miasto nie ma oświetlenia, gasi się światłą, a latarką trzeba świecić sobie pod nogi, żeby nie wpaść do dziur, które są wszędzie. Wieczorem poszliśmy jeszcze na targ, stragany z jedzeniem, ale raczej skromnie, stragany podświetlone z użyciem baterii. Co nas zaskoczyło to to, że Birmańczycy mają czerwone zęby, a to przez to, że żują surowe mięso! W restauracji, czasami kelner na nie zauważa, wtedy trzeba na niego cmokać i tak się go przywołuje!
W Rangun, przede wszystkim, trzeba zwiedzić pagodę Szwedagon, która jest najświętszym miejscem dla buddystów w Birmie. Kompleks znajduje się na wzgórzu, sama 90 metrowa pagoda otoczona jest 60 mniejszymi świątyniami. Kilkaset metrów dalej znalazłem kafejkę na dachu i kilka godzin popijając kawę zachwycałem się "patrząc" na ten cud, zbudowany kilkaset lat temu. Oprócz tego warta zobaczenia jest pagoda Sule. Jeszcze warto zobaczyć największego leżącego Buddę - 72 metry długości - przypomina Buddę z Bangkoku z świątyni Wat Pho, ale ten Budda nie jest ze złota.
Z Yangoon polecieliśmy Birmańską linią lotniczą (miały w posiadaniu tylko 2 latające Boeningi). Można autobusem, albo pociągiem, ale jest to kilku dniowa wyprawa. Wsiadając do samolotu czegoś takiego jeszcze nie przeżyłem, chociaż leciałem pewnie kilkaset razy samolotem. Gdy tylko weszliśmy na pokład, pilot zaczął już kołować, stewardesy prosiły, żeby jak najszybciej siadać...bo pilotowi się dzisiaj śpieszy! Ma jakąś imprezę. Pierwszy raz i pewnie ostatni stałem, szukając wolnego miejsca podczas startu samolotu. Szok.